Kłamstwa, cholerne kłamstwa i statystyki czyli o tym jak oceniać ministrów

Nawet jeśli nie jest to nam po myśli zawsze będziemy potrzebować jakichś urzędników…Nie, mała korekta - nie zawsze, ale teraz w 2011. Przynajmniej do czasu stworzenia olbrzymiego automatycznego systemu zarządzania… i oczywiście jeśli zdecydujemy się kiedykolwiek na jego stworzenie (SkyNet i Matrix skłaniają do refleksji że być może to nie jest taki dobry pomysł). W każdym razie w tej chwili jesteśmy skazani na ludzi od papierkowej roboty. W artykule o urzędnikach już rozpisywałem się na temat pomniejszych urzędników, a teraz zajmijmy się nad prawdziwymi rekinami świata urzędniczego, czyli naszymi "ukochanymi" ministrami, premierami i metodami jaki mamy by ich rozliczać z ich rządów.

Zacznijmy może od tego, że nie jestem przeciwny statystyce jako takiej. Jestem przeciwny wskaźnikom obranym przez polityków i media do kontroli efektywności rządów. Co roku się słyszy, że PKB wzrósł czy spadł tyle i tyle i na pewno robi Ci się cieplej na serduszku jak słyszysz, że rośnie...ale czy to oznacza, że poprawia się też Twoje życie?

Osobiście sam już nie wiem czy powinienem przyjąć, że politycy to niewykształceni idioci i jako właściciel e-subversion namawiać ich do przeczytania książek wydanych po 1934 roku czy wręcz przeciwnie - przyjąć, że są niezłymi cwaniakami, którzy zdołali przekonać ludzi, że wzrost PKB jest zawsze czymś pozytywnym i zażądać by przestali kłamać, w każdym razie wiem jedno - jako wyborca nie powinieneś używać tego wskaźnika do oceny ich efektywności.

Wyobraź sobie następującą sytuację. Masz mały biznes. Nic szczególnego, ale da się wyżyć. Twój rok zaczyna się powodzią. Złe warunki pogodowe nie są winą rządu (choć oczywiście Zieloni mogliby się nie zgodzić), ale już kiepski stan wałów przeciwpowodziowych - tak. Twoja siedziba zostaje zalana i musisz wysupłać trochę kasy na odnowę. Decydujesz, że nie możesz już polegać na urzędnikach odnośnie wałów przeciwpowodziowych i decydujesz wykupić polisę na przyszłość. Ubezpieczalnia jednak doszła do tego samego wniosku na temat jakości zabezpieczeń anty-powodziowych i zwiększa znacznie cenę ubezpieczenia. Te dodatkowe koszty, sprawiają, że chętniej akceptujesz umowę z nowymi, tańszymi dostawcami, których jeszcze nie sprawdziłeś. Po pewnym czasie okazuje się, że owszem dostawcy są tańsi, ale tylko dlatego, że robią przekręty na fakturach czy VAT. Zostajesz wciągnięty w spory z urzędem skarbowym. Musisz opłacić prawników i jakieś grzywny. Żeby było ciekawiej, twój kontrahent zaczyna ci grozić jakimiś łysymi facetami z ABS i z zapałkami, jeśli będziesz zbytnio pomocny urzędowi skarbowemu. Ponieważ policja Cię olewa, zostajesz zmuszony do zatrudnienia prywatnej firmy ochroniarskiej. Rząd także zauważa wzrost oszustw podatkowych i podnosi podatki, żeby uzyskać oczekiwane przychody, tym bardziej, że też musi wysupłać trochę kasy na renowację budynków zniszczonych przez powódź. Twoje kieszenie są już puste, więc udajesz się do banku i akceptujesz pożyczkę na lichwiarski procent. Wszystkie te przykre przeżycia sprawiają, że zapadasz na zdrowiu. Masz załamanie nerwowe i potrzebujesz opieki i leków. Ponieważ publiczna opieka medyczna jest do kitu, wydajesz jeszcze więcej kasy na leczenie prywatne. Kasy której już ani Ty ani Twoja rodzina nie macie. Z tobą w szpitalu i przy niższych dochodach, Twoja żona podejmuje pracę na czarno jako prostytutka...

A teraz wyobraź sobie, że dużo Twoich wspólobywateli także miało rok jak u Lemon'ego Snicket’a. Leżysz sobie teraz w szpitalnym łóżku i zabija Cię apopleksja w momencie w którym słyszysz jak premier się chwali, że dzięki niespodziewanemu wzrostowi inwestycji i sektora usług, PKB wzrósł (!).

I to jest właśnie podstawowy (ale nie jedyny!) problem z PKB:

  1. Utrzymanie i odnowa instalacji zwiększają PKB, nawet jeśli nie zwiększają Twojego bogactwa
  2. Ubezpieczenia zwiększają PKB, nawet jeśli rosną przy mniej kompetentnych rządach
  3. Prawnicy i doradcy podatkowi zwiększają PKB, pomimo tego że są tak na prawdę tylko kosztem trudnego i złego prawa
  4. Firmy ochroniarskie zwiększają PKB, pomimo tego że są tylko kosztem nieefektywnej policji
  5. Opłaty bankowe zwiększają PKB pomimo tego że są kosztem finansowania ekonomii
  6. Prywatna służba zdrowia zwiększa PKB, pomimo tego, że jest oznaką nieefektywnej publicznej służby zdrowia

Ale to nie wszystko - oszustwa VAT, szara strefa, wyższe wpływy podatkowe - wszystko to zwiększa PKB według europejskiego prawa (jeśli mi nie wierzysz, sprawdź sobie np Decyzję komisji europejskiej 31998D0527 (po angielsku). Jak już to przeczytasz i pozbierasz szczękę z podłogi nie zapomnij podziękować wszystkim przestępcom skarbowym za ich wkład dla naszej ekonomii).

I na koniec jeszcze jedno - oczywiście przedsiębiorstwo pogrzebowe, które zajmie się Twoim ciałem, też zwiększy PKB. Nie zapominajmy też o naszym kochanym ZUS-ie, który dzięki twojej przedwczesnej śmierci, właśnie sobie poprawił bilans przyszłych wypłat. Bezrobocie też spadnie, jak ktoś zajmie twoje wolne miejsce. Tak więc sam widzisz, że to był naprawdę wspaniały rok dla podstawowych wskaźników Twojego kraju, więc przestań się użalać, bo Twoi ministrowie odwalili kawał dobrej roboty...

Więc jak poprawić nasz system oceniania? Po pierwsze spójrzmy na alternatywne rozwiązania. Na przykład jest jeden malutki kraj trzeciego świata, który używa Narodowego Indeksu Szczęścia (odnośnik po angielsku).... Jak pierwszy raz o tym usłyszałem, roześmiałem się na głos...Teraz myślę raczej “O kurczę, łatwiejsze i z lepszą dokładnością niż PKB”

Tylko dlatego, że coś nie brzmi jak fizyka kwantowa, nie oznacza że jest głupie. Zastanów się co jest tak na prawdę dla Ciebie ważne? Jakiś mityczny numer PKB czy to że czujesz że Twoje życie się poprawiło bądź zmierza w dobrym kierunku? Oczywiście ten wskaźnik też ma pewne wady. Szczęście może bardzo się zmieniać w krótkim odstępie czasu. Wyobraź sobie, że Polska wygrywa Mistrzostwa Świata w piłce nożnej (Ok, to może być zbyt trudne do wyobrażenia...to wyobraź sobie że wygrywamy Eurowizję...dobra, to też nie jest zbyt dobry przykład...bo ja wiem… wyobraź sobie że wygrywamy cokolwiek, że mecz z Niemcami w Gdańsku skończył się 15 sekund wcześniej) – jestem pewien, że w tym przypadku Narodowy Indeks Szczęścia poszybowałby w górę, nawet jeśli wpływ rządu na wynik był zerowy. A teraz wyobraź sobie, że 2 tygodnie później rząd obwieszcza, że kasa jest pusta i musi podwyższyć podatki (z wyobrażeniem tego niestety żaden z nas nie będzie miał problemów) - Narodowy Indeks Szczęścia leci na łeb na szyję. Tak więc jak widać czas przeprowadzania pomiaru jest szalenie istotny. Żeby to jako tako funkcjonowało musielibyśmy robić częste pomiary i obserwować trendy a nie pojedyncze badania. Poza tym jest jeszcze jeden problem z tym indeksem – ten indeks sprzyja krótkoterminowemu myśleniu. Szybkie obniżki podatków mogą wynieść indeks pod niebiosa, ale czasami lepiej jest się nie zadłużać bądź zainwestować te pieniądze w coś tak zapomnianego w krótkim okresie jak na przykład wały przeciwpowodziowe.

Inną opcją do rozważenia jest ocenienie rządu na bazie Siły nabywczej twoich zarobków. Zaletą tego wskaźnika jest to, że jest przynajmniej częściowo odporny na większość rządowych sztuczek jak drukowanie pustego pieniądza, wykazywanie wzrostu bazującego na większym zadłużeniu i wykazywanie wzrostu w lokalnej walucie, podczas gdy kurs wszystkich innych walut wzrósł o większą wartość. Niestety produkty, które ludzie chcą kupować zmieniają się bardzo szybko. Na dłuższą metę porównujesz zupełnie inne koszyki produktów. Poza tym możesz porównać jak dużo możesz kupić jakiegoś bardzo podstawowego produktu, ale to nie odda ewentualnej zmiany jakości tego produktu. Cena komputerów stoi mniej więcej w miejscu, ale to co otrzymujesz za tę cenę się zmienia dość szybko. Owoce i warzywa mogą relatywnie tanieć, ale ten wskaźnik nie odda ewentualnego pogorszenia smaku. To wszystko zmusza Cię do ciągłego uaktualniania koszyka, co wpływa negatywnie na łatwość z jaką możesz porównać ten rok do poprzedniego.

W końcu, jeśli tylko nie używamy PKB jako jedynego słusznego wskaźnika, możemy nawet go uwzględniać w naszych ocenach, oczywiście jeśli wcześniej oczyścimy go z negatywnych zjawisk uwzględnianych jako coś pozytywnego i ograniczymy rządom możliwości manipulacji tego wskaźnika. Już wspomniałem o paru sztuczkach rządów, więc przyjrzyjmy się im bliżej:

  1. Drukowanie pustego pieniądza
    Właściwie to nikt już tego nie nazywa tak dosłownie. Teraz nazywają to ilościowym rozluźnieniem (quantitative easing), wspieraniem odbudowy gospodarki lub obniżeniem wymagań bankowych/księgowych. Niech sobie to nazywają tak jak chcą, ale karajcie ich bez względu na aktualną nazwę, bo tak na prawdę mają zamiar Cię ograbić z twoich oszczędności. To wszystko jest bardzo proste. Wyobraź sobie gospodarkę składającą się z 5 jabłek i 5 złotówek. Masz 2 złotówki, które pozwalają Ci na kupno 2 jabłek. Bank centralny robi hokus pokus i nagle masz 10 złotówek w gospodarce. Nie mniej jednak ilość jabłek się nie zmienia, więc teraz każde jabłko kosztuje 2 złotówki. Ponieważ wszystkie te pieniądze idą do banków lub ich kolesi, twój udział w gospodarce się zmniejszył - teraz możesz sobie pozwolić na kupno tylko jednego jabłka. Tym którzy na tyle się orientują w sposobie obliczania PKB, by mi wskazać, że PKB jest już oczyszczony z efektu inflacji, powiem tylko dwie rzeczy. Po pierwsze inflacja zwykle zaskakuje z opóźnieniem w stosunku to wzrostu bazy monetarnej. Po drugie wyobraź sobie, że ludzie którzy dostali tę dodatkową forsę, wcześniej byli de facto bankrutami (właśnie tak jak parę banków obecnie). Bez tych pieniędzy nie mogliby sobie pozwolić na żadne z tych jabłek, a ty akurat w tym momencie także nie miałeś ochoty na jabłka. PKB powinien wynieść w tym wypadku zero, ale przyszli ci niedoszli bankruci i wykupili wszystkie jabłka (5 jabłek za 5 złotych), tak więc PKB wyniósł 5 złotych. Teraz zaczyna się nowy rok i nabrałeś ochoty na jabłka, ale nie ma ani jednego. Inflacja rośnie w nieskończoność i cały ten negatywny efekt w PKB i w wartości pieniądza pojawia się dopiero teraz idotyka tylko twoje oszczędności i oszczędności twojego sąsiada który ma pozostałe 3 złote
  2. Wzrost wygenerowany zwiększonym zadłużeniem
    Bardzo prosto dać wszystkim iluzję ekonomicznego wzrostu, jeśli wydajesz pieniądze których jeszcze nie masz. Dopiero jak nadchodzi termin spłaty robi się ponuro. Ponieważ niestety wciąż żyjemy w świecie opartym na zmianach rządów co parę lat ministrowie zawsze starają się wydać pieniądze z budżetów swoich następców. Polityka "moje pieniądze-twój problem" jest bardzo popularna szczególnie przed wyborami. Na dłuższą metę jednak dotyka każdego z nas. Jaki powinien być akceptowalny poziom zadłużenia? W Polsce mamy 3 progi ostrożnościowe, najwyższy na 60% PKB ale inne kraje żyją z większym długiem. Jak dla mnie nawet to 60% to za dużo. Ostatnio głośno o Greckich problemach, które są przeciwstawiane oszczędnym i rozważnym Niemcom. Więc powiedzmy sobie w prost - wszystkie kraje europejskie mogłyby stać się takimi samymi bankrutami jak Grecja w krótkim czasie. Myślicie że na przykład Niemcy byłyby w stanie spłacić swój dług (obecnie około 80% PKB) w ciągu roku jeśli wierzyciele odmówiliby dalszego kredytowania? Spróbujcie opodatkować 80% z każdej operacji finansowej w kraju i zobaczycie głód, rewolucję i czołgi na ulicach. Chcecie żyć w kraju w którym banki mają taką siłę? Ale to nie wszystko / to tylko długi państwowe, a wielu z nas ma także długi osobiste. Bylibyście w stanie spłacić teraz całą swoją hipotekę? Zbyt długo żyliśmy za pożyczki. Jeśli miałbym do wyboru zadłużanie bądź drukowanie pieniędzy, to już wolę drukowanie, bo przynajmniej skutki w postaci inflacji ujawniają się dużo wcześniej, tak że nie mamy możliwości zrzucenia wszystkiego na barki kolejnych generacji. Jedyny akceptowalny według mnie poziom długu, to ten który jest poniżej Twoich bądź naszego państwa miesięcznych dochodów
  3. Spadek wartości lokalnej waluty
    Obrona wspólnej europejskiej waluty nie jest ostatnio zbyt popularna, ale nikt nie zaprzeczy, że Euro ma parę zalet. Na przykład pozwala Ci porównać twoich ministrów z ministrami innych europejskich krajów. Wyobraź sobie, że Twój minister CI mówi, że PKB wyrażony w złotówkach wzrósł 3%, ale jednocześnie dowiadujesz się, że Yen kosztuje teraz 10% więcej niż w zeszłym roku. Jesteś bogatszy, biedniejszy czy ani taki ani taki? Możesz w ogóle odpowiedzieć na to pytanie? Bo prawidłowa odpowiedź to "to zależy" - być może kupujesz wyłącznie polskie produkty i faktycznie zyskujesz na tych zmianach. Ale też być może jesteś miłośnikiem Mangi, jeździsz Toyotą i uwielbiasz produkty Sony i twoje życie właśnie się pogorszyło. Możliwe że trudno znaleźć wielu fanów kraju kwitnącej wiśni w Polsce, ale mamy tę samą sytuację z krajami Unii Europejskiej. W 2010 roku 79,7% naszego eksportu i 61,9% naszego importu przypadło na te kraje. Bez wspólnej waluty jest na prawdę bardzo trudno porównać nasze wskaźniki monetarne ze wskaźnikami innych krajów Unii Europejskiej. Oczywiście istnieje też coś takiego jak PKB wyrażony za pomocą siły nabywczej pieniądza, który przynajmniej teoretycznie powinien znosić te różnice, jedyny problem to taki, że nie działa. Teoretycznie dopasowuje PKB dla niedowartościowanych bądź przewartościowanych walut. W praktyce jednak rzeczywiste kursy walutowe mogą się nie zbliżać do tych wartości latami

Wydaje mi się, że znowu zacząłem przynudzać o tym jak kiepskim wskaźnikiem jest PKB (sorry, czasem zbytnio się zapędzam). Zamiast wad PKB skupmy się na tym jak możemy poprawić ten wskaźnik. Przyszedł mi do głowy jeden bardzo prosty sposób na poprawę (jak już uniemożliwimy rządom manipulację PKB) a mianowicie moglibyśmy porównywać stosunek między PKB i PKB wytworzonym we wspomnianych we mnie sektorach, które są sygnałem niekorzystnych zjawisk (niewydolność policji, państwowej służby zdrowia, kiepskiego prawa). Jeśli ten stosunek rośnie to oznacza że zmierzamy w dobrym kierunku. Jeśli spada, to albo nie rośniemy albo nasza nieefektywność rośnie szybciej niż reszta gospodarki.
To tylko mój pomysł, ale jestem pewien, że ludzie mądrzejsi ode mnie mogą zaproponować nawet lepsze wskaźniki.

Polski